Beata Mazurek Podróże Moje podróże małe i duże :)

Beata Mazurek Podróże
Eko Union of Rock Węgorzewo 2009

Tym razem postanowiliśmy w trakcie urlopu – dodam, że jednego z najdłuższych wyjazdowo i najatrakcyjniejszych – wybrać się na festiwal w Węgorzewie. Kupiliśmy karnet trzydniowy, ponieważ nie opłacałoby się nam jechać na krócej.

Ponieważ za późno zaczęłam nam organizować nocleg i wszystko było już zajęte, rozlokowaliśmy się więc na polu namiotowym przystosowanym pod festiwal.

Co do pola namiotowego przygotowane było ok, co wieczór na wejściu stała ochrona wpuszczająca tylko uczestników festiwalu, dodatkowo można było nawet skorzystać z prysznica, ale kolejki były zbyt długie i nie chciało się nam czekać.

Ciężko mi się określić co do klimatu, ponieważ pojechaliśmy tam we dwoje, nie piliśmy za dużo ponieważ w dzień zwiedzaliśmy okoliczne atrakcje, tak więc nie dołączyliśmy do żadnej ekipy z która mogliśmy się świetnie bawić.

Po pierwszej nocy w namiocie i wysłuchiwaniu Armii puszczanej całą noc z czyjegoś auta, bez znieczulenia alkoholowego nie miałam najlepszego zdania o współtowarzyszach.  Na szczęście uratował mnie mój samochód, który skuteczniej tłumił dźwięki niż materiał namiotu.

Pierwszego dnia grały następujące zespoły.

Udało nam się dotrzeć dopiero na Renatę Przemyk, która ku mojemu zdziwieniu dała naprawdę świetny koncert.

Gościnnie Anija Orthodox

Zmęczeni podróżą, postanowiliśmy nie zostawać do końca koncertu Lao Che (widzieliśmy ich koncert już wcześniej).

Kolejny dzień zaczęliśmy od zwiedzenia Mamerek i okolicznych śluz.

Po powrocie udaliśmy się w poszukiwanie jakiegoś pożywienia, trafiliśmy na świetna pizzerię, w której żywiliśmy się do końca festiwalu.

Kolejnego dnia zagrali:

Po nocy z Armią nie dałabym rady słuchać ich koncertu więc dotarliśmy dopiero na Voo Voo i Hajdamaki – ukraiński zespół który naprawdę przypadł mi do gustu.

Zwłaszcza, że Pan bez koszuli sympatycznie bujał swoim ciałem :)

Acid Drinkers jak zwykle zagrali świetnie, nie był to nasz ich pierwszy koncert więc nie robili na nas  piorunującego wrażenia jak na innych.

Biohazard był taki se, więc wróciliśmy „do domu”.

Następnego dnia w planie zwiedzania był Wilczy Szaniec.

Ostatniego dnia była największa frekwencja ponieważ zagrali:

Zależało nam na dotarcie na koncert De Press, jednak został on przesunięty bez wcześniejszej o tym informacji, byliśmy z tego powodu umiarkowanie zadowoleni.

Koncert Paradise Lost nie powalał na kolana

Myslowitz doprowadzili nas do nieopanowanej chęci snu i na ich koncercie zakończyliśmy festiwal.

Kilka słów o samym polu koncertowym. Przy wejściu stała oczywiście ochrona nie przepuszczając nikomu i niczemu. Któregoś dnia nie wpuszczono mnie nawet z puszką redbulla mimo, że był to kolejny raz kiedy miałam taką w torbie. Ochrona tłumaczyła to faktem, że jest to puszka nie ulegając argumentom, że na festiwalu sprzedawane jest piwo również w  puszkach.

W środku oczywiście można było napić się i najeść, jednak jedzenie było paskudne i drugi raz się na nie nie skusiłam.

Cały festiwal mogę podsumować jako dobry, jednak trzeba tam jechać ekipą bądź jakąś znaleźć na miejscu.  Możliwe, że wybierzemy się tam jeszcze pod warunkiem, że będą grały nasze ulubione zespoły :)

PS. zdjęć garstka z powodu utraty dysku, zeskanowane wcześniej wydrukowane.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kategorie